Lekarka z Mayo Clinic w Stanach: "Jeśli ktoś przejdzie COVID-19 lekko, to ma szczęście. Jest coraz więcej powikłań"
  • Katarzyna PinkoszAutor:Katarzyna Pinkosz

Lekarka z Mayo Clinic w Stanach: "Jeśli ktoś przejdzie COVID-19 lekko, to ma szczęście. Jest coraz więcej powikłań"

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Łukasz Gągulski
Wielu pacjentów, którzy przeżywają, ma poważne skutki uboczne. Są osoby, które mają tak zniszczone nerki, że konieczne są dializy. Niektórzy mają niewydolność wątroby albo tak zniszczone płuca, że po wyjściu ze szpitala muszą być podłączeni do butli z tlenem. Pytają nas, czy wyzdrowieją, czy już zawsze będą musieli być na tlenie - mówi dr Aleksandra Murawska-Baptista z Mayo Clinic na Florydzie.

W Stanach już ponad 8 mln osób zostało zakażonych koronawirusem, a prawie 221 tys. zmarło. Jak obecnie wygląda sytuacja?

Na początku epidemii pracowałam w szpitalu w Bostonie; w najtrudniejszym momencie mieliśmy ponad 500 pacjentów z COVID-19. Były dni, że brakowało łóżek, a na dyżurze umierało mi naraz kilku pacjentów, nie nadążałam z wypisywaniem kart zgonów. Nie mieliśmy wtedy praktycznie żadnego leczenia: staraliśmy się obniżyć gorączkę i patrzyliśmy, kiedy konieczny będzie respirator. System leczenia COVID jest inaczej zorganizowany niż w Polsce, nie ma tzw. szpitali jednoimiennych, pacjenci od początku byli leczeni w każdym szpitalu. Pacjentów było zbyt dużo, żeby przewozić ich do specjalnych szpitali, szybko zabrakłoby dla nich miejsc i łóżek.

Od lipca pracuję w Mayo Clinic na Florydzie. Tu sytuacja jest bardziej stabilna, być może ma na to wpływ klimat albo sam fakt noszenia maseczek i utrzymania dystansu od samego początku epidemii, kiedy na Florydzie nie było zbyt wielu przypadków. Gdy zostały otworzone przedszkola i szkoły, wszyscy obawiali się dużego wzrostu zachorowań, jednak tak się nie stało. Placówki bardzo dobrze przygotowały się do nowej sytuacji. Mój 4-letni syn, który chodzi do przedszkola, ma przed wejściem mierzoną temperaturę, myje i dezynfekuje ręce, dzieci w pomieszczeniach są w maskach, zdejmują je tylko, gdy wychodzą na zewnątrz. Uczniowie zostali podzieleni na mniejsze grupy, nauczyciele nie chodzą między klasami, a caly budynek ma system „jednokierunkowy”.

Do sklepu bez maski się nie wejdzie, w dużych sklepach narysowane są strzałki, w jakim kierunku iść, zachowuje się dystans.

Do szpitala trafiają tylko chorzy z ciężkim przebiegiem choroby? Jak ich leczycie?

Do szpitala najczęściej przyjmujemy osoby, u których poziom tlenu spadł poniżej 92% albo mają choroby współistniejące, które mogą pogorszyć przebieg choroby (np. POCHP, niewydolność serca, osoby chemioterapi). Wszyscy pacjenci, które przychodzą do szpitala, mają robiony „triage”; rozmowa miedzy nami, lekarzami prowadzącymi, a lekarzami medycyny ratunkowej decyduje, czy pacjent zostaje przyjęty na oddział czy wraca do domu i jest pod opieką virtual clinic dla pacjentów z COVID. Leczenie dopasowujemy do stanu pacjenta. Gdy jest przyjmowany do szpitala, zlecamy cały panel badań wraz z obowiązkowym prześwietleniem płuc (lub tomografią komputerową). Jeśli stan jest w miarę stabilny, zwykle zaczynamy od podawania sterydów (w kwietniu mówiło się, że pogarszają one przebieg COVID, teraz są u nas podawane w pierwszej kolejności, gdy poziom tlenu spada). Jeśli to konieczne, podajemy remdesivir, a potem także tocilizumab. Jeżeli stan nadal się pogarsza, pacjent jest przeniesiony na oddział intensywnej terapii i może być podłączony do respiratora. Od 3 miesięcy stosujemy też osocze od osób, które przechorowały COVID-19.

Chorzy, którzy przeszli COVID-19, chętnie oddają osocze do leczenia innych?

Już kilka dni przed wypisaniem pacjenta rozmawiamy z nim na ten temat. Jest zorganizowany cały system, pomagają nam pracownicy socjalni, pielęgniarki. Przekazują pacjentom wszystkie informacje. Szpital wszystko organizuje; jedyne, co pacjent musi zrobić, to wyrazić zgodę na pobranie osocza za kilka dni. Wielu pacjentów godzi się, ponieważ przeszli przez tę chorobę i widzą, jak jest groźna.

Czy dziś pacjenci lżej przechodzą COVID? Wirus słabnie?

Niedawno wypisaliśmy pacjenta, który spędził w szpitalu 120 dni, przez ponad 2 tygodnie był podłączony do ECMO. Mówił, że wcześniej on i jego rodzina nie wierzyli, że koronawirus to taki problem. To, że żyje, uważa dziś za cud.

Wielu pacjentów, którzy przeżywają, mają poważne skutki uboczne. Są osoby, które mają tak zniszczone nerki, że konieczne są dializy. Inna pacjentka wróciła do szpitala po dwóch tygodniach od wypisu z bólami w sercu: okazało się, że ma zapalenie mięśnia sercowego. Niektórzy mają niewydolność wątroby albo tak zniszczone płuca, że po wyjściu ze szpitala muszą być podłączeni do butli z tlenem. Pytają nas, czy wyzdrowieją, czy już zawsze będą musieli być na tlenie. Są pacjenci, którzy wracają po 2-3 tygodniach do szpitala z udarem. Na początku epidemii, gdy pracowałam w Bostonie, pacjenci albo zdrowieli, albo umierali. Dziś wielu zdrowieje, ale ma powikłania.

Pacjentów z COVID-19, którzy zostali wypisani ze szpitala, są pod opieką virtual clinic: to grupa lekarzy, pielęgniarek, pracowników socjalnych, która jest z nimi w stałym kontakcie: dzwoni, pyta, jak się czują, czy mają niepokojące objawy, sprawdza ich stan, uczy monitorować poziom tlenu i mówi, kiedy muszą do nas zadzwonić. Dzięki temu pacjenci czują się bezpieczniej i wiedzą, że zawsze mogą liczyć na naszą pomoc.

Ciężki przebieg nie występuje tylko u tych osób, które mają choroby towarzyszące?

Nie zawsze. Niedawno mieliśmy na ECMO 44-letniego mężczyznę, bez żadnych chorób współistniejących. Coraz częściej chorują młodsi pacjenci, mający 40-50 lat. Często słyszymy opinię, że „nie ma żadnej epidemii”. Nie wiem, dlaczego ludzie myślą, że lekarze chcą zastraszyć społeczeństwo. Nie chodzi o to, żeby ktoś traktował nas jak bohaterów, chcielibyśmy, żeby ludzie zaczęli nam ufać, gdy mówimy, że to nie jest coś, co przypomina wirus grypy.

Od początku epidemii pojawiały się porównania COVID z grypą…

To jest nie do porównania. Nigdy nie widziałam po grypie pacjentów na dializach, z niewydolnością wątroby, z udarem, zawałem ani tylu osób chorych na grypę, które musiałyby dostawać tlen, być na respiratorze albo podłączonym do ECMO. Przeciw grypie mamy szczepionkę, leki. Umieralność z powodu grypy i koronawirusa jest nieporównywalna.

Są też głosy, że koronawirus był już wcześniej. To prawda, koronawirusy istniały, jednak SARS-CoV-2 jest inny. Nie znam żadnego innego wirusa, który mógłby spowodować tak poważne skutki. Osoby, które w to wątpią, powinny zobaczyć pacjentów z oddziału, którzy nie są w stanie wymówić słowa, bo nie mogą złapać oddechu. Gdy kończą nam się opcje leczenia, możemy pacjenta tylko podłączyć do respiratora i modlić się, żeby przez to przeszedł. Dla mnie to najbardziej traumatyczne przeżycie w moim życiu zawodowym. Widzę, że pacjent może umrzeć, a nie mogę mu podać nic innego niż tlen.

A jeśli chodzi o grypę… Nie mieliśmy jeszcze przypadku nałożenia się tych dwóch infekcji, nie wiemy, jak je leczyć. Nie wyobrażam sobie też, w jakim stanie może do nas przyjść pacjent, który po grypie złapie koronawirusa. Noszenie maseczek na pewno spowoduje, że mniej osób w tym roku będzie chorowało na grypę. W Stanach rekomendujemy szczepienie przeciw grypie szczególnie u dzieci, osób powyżej 65. roku życia i pracowników służby zdrowia. Zawsze dużo osób się szczepiło, w tym roku lekarze szczególnie do tego namawiają. Nie ma jednak problemów z dostępem do szczepionek.

Może ten brak wiary w epidemię wynika z tego, że większość osób przechodzi infekcję jednak lekko lub nawet bezobjawowo?

Po tym, co widzę, mogę powiedzieć, że jeśli ktoś przejdzie tę infekcję lekko, to znaczy, że ma szczęście. To jest loteria. Dlatego namawiam wszystkich do noszenia maseczek, zachowywania dystansu; to jest naprawdę niewiele w porównaniu do stracenia bliskiej osoby.

Dr Aleksandra Murawska-Baptista jest specjalistką medycyny szpitalnej, medycyny rodzinnej i położnictwa. Pracowała w Brigham and Women’s Hospital w Bostonie, obecnie jest lekarzem prowadzącym (senior associate consultant/instructor of medicine) w Mayo Clinic na Florydzie, gdzie pracuje na oddziale COVID-19.

Artykuł został opublikowany w 42/2020 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.